niedziela, 24 maja 2015
Mamy siedem żyć.
Wszyscy się rozpadamy. Na kawałki. Od czasu do czasu niezrozumiałe drżenie przebiega po powierzchni naszego życia. Wtedy umieramy. Po części. Powstajemy i od nowa uczymy się być.
Tu i teraz. Siedmiokrotnie...
Podobno.
Niektórzy ten licznik zapełniają sytuacjami z pogranicza oszukiwania przeznaczenia. Ocierania się
o śmierć, w ten czy inny sposób. Wypadki, zbiegi okoliczności, zrządzenia losu, dzięki którym właśnie wtedy, właśnie tam nie stało się nieuniknione.
Ze mną jest nieco inaczej. Moje serce pęka i tonie we krwi. Licznik nabija kolejne życie. Jeśli dobrze policzyłam narodziłam się po raz ostatni... Choć jeszcze nie całkiem. Chyba nadal jestem w tunelu i nie mogę zdecydować w którą stronę pójść. Powinnam podążać za Nadzieją? Ona rodziła się we mnie już kilka razy. Umiem już chyba żyć tylko nią.
Że coś. Że gdzieś. Że kiedyś. Że ktoś.
<a href="http://www.bloglovin.com/blog/14078027/?claim=skgxhbwvvfg">Follow my blog with Bloglovin</a>
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
smutno piszesz. Nie wiem czy jest sens patrzeć na nadzieję. Z doświadczenia wiem że życie to parabola, raz na górze, raz na dole. Ja nauczyłem się cieszyć z kryzysów. Bo tylko one czegokolwiek nas uczą. Dobre jest też to, że niżej niż na dno się nie da- pozostaje więc tylko droga w górę, czego Ci życzę. I dziękuję za obserwację bloga. Mam nadzieję, że foteczki się podobają :) pozdr, M.
OdpowiedzUsuńWydawało mi się, że trochę tego smutku już się wyzbyłam... czyli mogłam być bardziej szara. A to chyba już jakieś osiągnięcie w moim przypadku ;) Tak, trzeba zacząć piąć się w górę... ponownie. Przypomnieć sobie kilka podstawowych kroków. Żeby kiedyś, w końcu móc już tylko z uśmiechem zatańczyć na tych zgliszczach :)
OdpowiedzUsuńZdjęcia są bardzo inspirujące :)