wtorek, 8 marca 2016

Personality Crisis



Bo kiedyś to było tak, że ja byłam romantyczką do potęgi o wykładniku wielocyfrowym. Ja byłam sentymentalna i ja zionęłam dekadentyzmem. Podobno. A dekadentyzm jest romantyczny, jak by na to nie patrzeć. Ja byłam dla kogoś swego czasu Kubusiem Puchatkiem. Stumilowego Lasu synonimem. Ten ktoś mi cytował słowo za słowem i podarował nawet zapis zwierzęcych myśli. Na urodziny. Żebym sobie czytała nocami i żebym Go z siebie nie mogła wymazać.
Nigdy.

Tylko za dużo wszystkiego. Za szybko, za bardzo, zbyt mocno. Za dużo życia do zrobienia...

I zaczęłam być też Kubusiem, tylko takim nieco innym.
Fatalistą, co tu kryć.

I znów się wszystko pomieszało.

I może nie jest jeszcze tak całkiem źle. Może nadal potrafię wsiąść na rower i jechać pół dnia, żeby sobie posiedzieć pod ulubionym drzewem. Dalej potrafię przemierzyć dzięsiątki kilometrów tylko po to by odpocząć. Od miasta. Od siebie. Nadal dostrzegam znaki na niebie, nieskończoną wielość znaczeń i metaforyczność zdarzeń, obrazów a zwłaszcza dźwięków. Nadal nucę, piszę, gram. Dalej mam to dziwne rozmarzenie, kiedy zanurzam się w gorącej kąpieli. A wieczorem zaparzam zioła i zapalam świeczkę.

I kiedy Dłonie mnie obejmują mam dreszcze.


Ale jednak.
To dziwne przeświadczenie, że którejś jesieni, kiedy stanęłam na plaży, fala wezbrała i wypłukała mnie ze mnie.

Pozostał tylko piasek i szumienie.

I chyba to właśnie istota problemu. Najprawdopodobniej.
Ponieważ buduję budowle, które są niestabilne. Na piasku właśnie. Chociaż kiedyś pragnęłam budować na skale. I szumię jak nienormalna. Tylko że to, czym teraz szumię to już nie jest niestety poezja śpiewana. Wracam do tych wszystkich swoich słów wykrzyczanych na klawiaturze. Adresowanych tam, gdzie był żar, którego nie sposób było wówczas dostrzec. Złamane serce jest bowiem ślepe. I dostrzegam. Że Mały Książę we mnie dojrzał.
Wyewoluował.
W Lorda Vadera.

I z jednej strony bywa nawet łatwiej.
Z drugiej- boję się, że bezpowrotnie coś straciłam.