niedziela, 7 lipca 2019

Corpus Supremum




Dryfuję... Bezwładnie, byle tylko dobić do brzegu. Dryfuję po wodach coraz bardziej wzburzonych. O barwie nieprzejrzyście wątpliwej. Statek nie tonie od wody która go otacza, a od tej, która dostaje się do środka. A ja jestem tak nieznośnie nieszczelna. Próbuję dobić do jakiegoś brzegu, choć dawno utraciłam ster. Wiosła połamane wzmagają wysiłek. Światło morskiej latarni przygasa. Mętnieje. Nurt wzbiera. A ja tak cholernie przeciekam... Byle tylko do brzegu. Stopą na ląd. Stały.



Znów odpływ.




środa, 12 grudnia 2018

Disconnect


Karmisz mnie swoją ciszą każdego poranka o świt. Upijasz nią bo lubię jasne sytuacje. Lubię wiedzieć na czym stoję, kto jest kim w tej grze i o co gra. Lubię gdy ludzie jasno mówią na czym im zależy i czego oczekują. Nie udają przyjaciół. Nie udają miłości. Nie kochają na pół.
Karmisz mnie ciszą bo stronię od toksycznych reakcji i niszczących sytuacji. Wolę gorzkie słowa od słodkich kłamstw i konkrety.  Boli mnie kłamstwo i złamane obietnice, brak szacunku i ignorancja.
Może nadejdzie kiedyś noc w której w końcu zapragniesz mnie tak do utraty ust. By wciąż nie czekać.

Milczę. Milczę tak głośno że aż dźwięczy mi w uszach. Zaciskam zęby. Czuję tępy nóż rozłożony wewnątrz duszy. Niemetaforyczny ból rozdziera mój korpus od środka. To przeczucia. One zadają mi ciosy. Jestem z nich zbudowana. Oplecione są ciasno paranojami. Mnożą obłędy.

A kiedy rozcinasz ciszę próbując stworzyć pozory tęsknoty, spoglądam... Wzruszam ramionami. Ostatni gest będący pamiątką po tym, że kiedyś umieliśmy latać. Serca nie oszukasz. To się czuje. Tęsknotę się czuje jak zapach kawy. Tej zaparzonej ciepłem oczu, której nie można wypić. Jest wyłącznie aromatem i drażni duszę. Czuje się dłonie w snach. Pocałunki obok poduszki.

I przez to nie wiem już jak za Tobą tęsknić. Ile wypić muzyki na uspokojenie. Nie wiem już jak płakać. I którymi łzami.

Nie przywołuję Cię w snach jak kiedyś. Mężczyzna, który jest Ci przeznaczony przyjdzie sam. Bez żadnej magii. Przyjdzie i zostanie. Mimo wszelkich histerii, obelg i odrzucania. Ten, którego musisz przywoływać nie jest Twoim. Przywoływanie go nie przyniesie ciepła. Przyniesie wyłącznie ból. Ważny jest bowiem ten, za kim tęsknisz o północy na mieście wśród znajomych. Nie ten, za kim tęsknisz leżąc samotnie w łóżku. Otoczony ciszą i własnymi myślami. Wyrzucony w ich przestrzeń sumieniem.


Niemetaforycznie boli mnie serce.


A kiedy na ekran przelewam "serce", słownik uparcie podmienia je na "sedes". I tak sobie myślę, może pora zaprzestać cofania korekty. Kiedy i tak ciągle ktoś próbuje w nie napluć.

To może być początek jakiegoś końca. We mnie. Nie mam siły już na walkę o swoje miejsce. Choć patrzę w lustro i znów widzę siebie. Widzę siebie i nie udaję. Że pozory wystarczają. A mimo to brak mi łez. Jestem w stanie udźwignąć tyle miłości ile niebo dźwiga chmur. Każdego dnia. Wybieram drogę, po której wędrują moje oczy...


Za każdym razem trzeba skakać w przepaść i budować skrzydła od nowa?





niedziela, 2 września 2018

Nieruchome piaski


Zapadam się w sobie. Unikam. Spojrzeń, towarzyszy, siebie. Liście powoli opadają a słońce nieubłaganie wschodzi coraz niżej. Chłód między palcami obdartymi ze skóry zmienia mnie. Chcę tylko siebie. Odzyskać.


Patrzę w lustro,  a ono znów w kawałkach. Choć szkło pozostało bez zmian. Wygięła się do wewnątrz bezpowrotnie lipsa ma.


Czekam aż wszystko minie. Bo właśnie nadeszło kiedyś i nic się nie zgadza.


Mnie już nie wzruszają te wschody i zachody wszystkich słońc. Blaski księżyców i przypadki szumnie nazywane przeznaczeniem. Te wszystkie wyniosłe słowa tkane nicią wyrachowania. I nawet te podłe oblewające mój wizerunek jak lepka smoła zostawiam na potem. Otulam się nimi. Niech przywierają jak kołdra z prawdziwego pierza. Moja zła energia. Moja.

Mnie już nie obchodzą te głupie uniesienia i konwenanse. Mam kiepskie nerwy, złe nastroje...


Cóż, nie najlepiej znoszę życie.







sobota, 28 lipca 2018

Prorocze



Lada moment stanie się coś bardzo Złe-go.

Nie. Nie przywołuję. Po prostu śniłam w kolorze jarzębiny. 
I ciszy. Głębokiej jak przepaść. Zimnej. Niebieskiej.

Tak bardzo byłeś obcy dla mnie. Przy niej. Tak nieznośnie obecnej. Karcącym wzrokiem rozcieńczała mną powietrze. Słońce siniało duszone nocą. W niemym bólu znikając utkałam z witek brzozy czarodziejkę.

Bezpośrednie spotkanie z energią w wymiarze prawdy.




Cholera. Że też koszmarów mi się zachciewa w środku lata.
Teraz czekam na kolejnego kopa. Nauczona doświadczeniem wiem, że nadejdzie. Tylko strona ataku mi niewiadoma.

Nie. Nie boję się.
Przygotowuję na prawie-najgorsze.




czwartek, 19 lipca 2018

Księżyc istnieje naprawdę



Jedyna znana mi wiedza, kiedy godzinami nie mogąc zasnąć wpatruje się. Szczeliną okna mającą przynieść ukojenie w porze niemal monsunowej.

Kiedy w końcu przytula mnie sen Ziemia ulega przebiegunowaniu. Świat wyniszczają majestatyczne katastrofy. Piękne w swej istocie apokalipsy.


I wiem już.
Nie mi przybiegniesz na ratunek.








środa, 14 marca 2018

Man in black attire



Można oddalić się od siebie nadal będąc blisko.
Można być tuż obok nie czując bliskości.

Można mieć miłość głęboko w sercu.
Lub tylko na ustach.



Sprawdzam.

środa, 14 lutego 2018

to-nie-my



i znów ze mną zasypiasz
pod lewą powieką
w tym głupim marzeniu w którym Cię nie ma ze mną

bo nigdy nas nie było

bo my te słowa które za nas milczą
i tych dróg nieskończone zakręty
na których wcale nie musieliśmy hamować

bo nidy nas nie było

to same szeptały się dreszcze
i sama tak drżała
ta miłość