środa, 12 grudnia 2018

Disconnect


Karmisz mnie swoją ciszą każdego poranka o świt. Upijasz nią bo lubię jasne sytuacje. Lubię wiedzieć na czym stoję, kto jest kim w tej grze i o co gra. Lubię gdy ludzie jasno mówią na czym im zależy i czego oczekują. Nie udają przyjaciół. Nie udają miłości. Nie kochają na pół.
Karmisz mnie ciszą bo stronię od toksycznych reakcji i niszczących sytuacji. Wolę gorzkie słowa od słodkich kłamstw i konkrety.  Boli mnie kłamstwo i złamane obietnice, brak szacunku i ignorancja.
Może nadejdzie kiedyś noc w której w końcu zapragniesz mnie tak do utraty ust. By wciąż nie czekać.

Milczę. Milczę tak głośno że aż dźwięczy mi w uszach. Zaciskam zęby. Czuję tępy nóż rozłożony wewnątrz duszy. Niemetaforyczny ból rozdziera mój korpus od środka. To przeczucia. One zadają mi ciosy. Jestem z nich zbudowana. Oplecione są ciasno paranojami. Mnożą obłędy.

A kiedy rozcinasz ciszę próbując stworzyć pozory tęsknoty, spoglądam... Wzruszam ramionami. Ostatni gest będący pamiątką po tym, że kiedyś umieliśmy latać. Serca nie oszukasz. To się czuje. Tęsknotę się czuje jak zapach kawy. Tej zaparzonej ciepłem oczu, której nie można wypić. Jest wyłącznie aromatem i drażni duszę. Czuje się dłonie w snach. Pocałunki obok poduszki.

I przez to nie wiem już jak za Tobą tęsknić. Ile wypić muzyki na uspokojenie. Nie wiem już jak płakać. I którymi łzami.

Nie przywołuję Cię w snach jak kiedyś. Mężczyzna, który jest Ci przeznaczony przyjdzie sam. Bez żadnej magii. Przyjdzie i zostanie. Mimo wszelkich histerii, obelg i odrzucania. Ten, którego musisz przywoływać nie jest Twoim. Przywoływanie go nie przyniesie ciepła. Przyniesie wyłącznie ból. Ważny jest bowiem ten, za kim tęsknisz o północy na mieście wśród znajomych. Nie ten, za kim tęsknisz leżąc samotnie w łóżku. Otoczony ciszą i własnymi myślami. Wyrzucony w ich przestrzeń sumieniem.


Niemetaforycznie boli mnie serce.


A kiedy na ekran przelewam "serce", słownik uparcie podmienia je na "sedes". I tak sobie myślę, może pora zaprzestać cofania korekty. Kiedy i tak ciągle ktoś próbuje w nie napluć.

To może być początek jakiegoś końca. We mnie. Nie mam siły już na walkę o swoje miejsce. Choć patrzę w lustro i znów widzę siebie. Widzę siebie i nie udaję. Że pozory wystarczają. A mimo to brak mi łez. Jestem w stanie udźwignąć tyle miłości ile niebo dźwiga chmur. Każdego dnia. Wybieram drogę, po której wędrują moje oczy...


Za każdym razem trzeba skakać w przepaść i budować skrzydła od nowa?





4 komentarze:

  1. ❤️❤️❤️

    OdpowiedzUsuń
  2. Wszystko się kończy... I miłość niestety też każda umiera. Nie obserwuj jak odchodzi w ostatnim tchnieniu. Jak kona. Ulzyj jej cierpieniom... Może mniej zaboli

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam i sie zastanawiam... Po co karmi sie kogoś pozorem miłości swojej... Ze strachu,żeby jednak nie odszedł? Choć to nieuczciwe. A może to wyłącznie wyrzuty sumienia. Tak, to one kiedy spędzamy miło czas z inną kobietą, każą nam udawać przed tą, która czeka. Tylko dlaczego nadal każeny jej czekać, kiedy byliśmy w stanie... Ułomność emocjonalna nie zna granic. Nie daj się wciągnąć w ich grę.

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytając, przypomniała mi się piękna pieśń (jakoś słowo: piosenka spłyca to piękno) - pieśń wykonywana przez P. Hannę Banaszak: "Nie zabijaj tej miłości"...

    OdpowiedzUsuń

Zaglądasz? Zostaw cząstkę siebie...