wtorek, 6 października 2015

Dłonie.



Pierwszy raz przykuły moje spojrzenie latem, albo jeszcze wiosną.
Wtedy, kiedy nocą skręciliśmy w lewo.
Już wtedy zboczyliśmy z drogi na wprost.
Trzecia dłoń na kierownicy zmieniła kierunek jazdy by nocą popatrzeć z góry na miasto. Z dystansu.
Noc była chłodna. W pustych ramionach Twojej kurtki zmieściłam się cała.
Zanurzyliśmy się w ciszy gwiazd.
Wychodząc na powierzchnię trzymałeś mnie za rękę. Ręka to fajna sprawa. Nie angażuje specjalnie osoby, która ją podaje. Bardzo natomiast uspokaja tę, która ją otrzymuje.
Pierwszy dotyk dłoni. Nie sądzisz pewnie, że mogę o tym pamiętać.

Albo nie, wcześniej.
Zanim odważyliśmy się na pierwsze dotknięcie, od którego do pierwszego pocałunku było jeszcze wiele kilometrów drżenia.
Kiedy delikatnie muskały struny gitary. Jakbyś przejeżdżał po mnie palcem. Drażniąc żebra.
Taka deszczowa muzyka.

Jednak jeszcze wcześniej.
Wczesną wiosną, kiedy drżąc z zimna odpalały kolejnego papierosa. Ugasiwszy jak zwykle niedbale poprzedniego.
Tak. Pamiętam. Już wtedy je dokładnie widziałam. Mówiłam o tym na którymś górskim szlaku.
Że puchną ich stawy. Że powinieneś to zbadać. Nie przypuszczałam wtedy, że to ja na nie zachoruję.

I później, kiedy równie niedbale przyciskały mnie do siebie. Tak od niechcenia. Chcąc uchronić mnie przed kolejną burzą. Uspokoić. I wtedy, gdy w górach mijaliśmy znak nakazujący trzymać się za ręce.
I kiedy objęły mój prawy nadgarstek (nie wiesz, że boje się tego chwytu), bym kolejny raz nie uciekła.
I w tę noc, kiedy byłam tak słaba, że objęciem wspomagały każdy krok. I jeszcze później, gdy podnosiły mnie z ziemi. I kiedy chowałam w nich twarz. Ten ostatni raz. Niedługo przed tym kiedy powiedziałam
o nich to, co tak bardzo utkwiło Ci w pamięci. O co zapytałeś ostatnio, gdy pobiegłeś za mną. Spoglądając właśnie na nie.

Czy mógłbyś uwierzyć, że pod tym jednym zdaniem ukrywa się tyle minionych zdarzeń?



Jednak nie. Wcześniej.
Jeszcze śnieg okrywał miasto. Powietrze było ostre jak moje słowa długo później.
Kiedy toczyły zaciętą walkę by nadać czyste brzmienie pewnej starej gitarze. Mojej gitarze. Zwróciłeś na nią uwagę ot tak. Kiedy leżała tam taka... niepasująca do świata. Inna. Żyłam wtedy jeszcze poprzednim życiem. Nie możesz tego pamiętać. Wówczas w żaden sposób nie istniałam w Twojej świadomości.
Ale byłam tam. Obserwowałam tę walkę. Delikatnie drażniłeś struny. Gładziłeś gryf. Muskałeś progi. Próbowałeś uzyskać dźwięk, jaki brzmiał w Twoich myślach manipulując stroikami. Przywrócić delikatność jej brzmieniu. Naprawić to, co ktoś w niej zepsuł. Obchodząc się z nią bardzo nieostrożnie.
I wtedy Twoje dłonie poddały się. Powiedziałeś, że nic więcej nie możesz już zrobić... Odłożony w kąt instrument wydał skrzypiące brzmienie. Jakby szloch. Dźwięki ucichły.
Tamten krótki, zimowy wieczór stał się streszczeniem tego, co miało nas spotkać.

Przypuszczałbyś?




2 komentarze:

Zaglądasz? Zostaw cząstkę siebie...