wtorek, 13 września 2016

Towarzysząca



Osoba. Człowieka o twarzy jeszcze wczoraj zupełnie obcej. Do pary, nie do pary, do ozdoby. To nic, myślę sobie. Co mi tam.
Tam, gdzie niebawem miałam uświetniać swoją obecnością zabawę zostałam ponownie zastąpiona. Kimś 'lepszym'. Kimkolwiek. Wszystko było gotowe, niech się nie zmarnuje, myślę sobie. Co mi tam.

Przyjmuję propozycję. Jest to biorę, bo co mam nie brać.
Ubieram 'małą czarną', wysokie szpilki, rozpuszczam długie już znowu włosy.

Wiele kilometrów póżniej ktoś dostrzega we mnie podobieństwo do pewnej kobiety ze szklanego ekranu. I siędzę. Jak ten miś na Krupówkach, z którym trzaskają sobie zdjęcia.

Na wprost mnie człowiek w kilcie o twarzy mojej babci. Dybuk. O tych rysach, jakie malowały się tuż przed śmiercią. Zapadłe policzki, duże oczy, posiwiały włos. Uśmiecha się stale do mnie. Ona nigdy się nie uśmiechała.

Po prawej postać o rajskim uśmiechu Morza Południowochińskiego. Pierwszy raz pije wódkę. Nie smakuje jej. Ale się nie poddaje. Nie wie jeszcze, że popijanie jej półwytrawnym winem z kyształowego kieliszka nazajutrz okaże się nienajlepszym pomysłem.

No i Isabelle. Produkt importowany prosto z Paryża. Powabny, pachnący, niezwykle lekki. Nie mówi wyłącznie wtedy, kiedy zaspakaja głód.

Każdy chce mieć pamiątkę. Uśmiecham się. Nie pozuję. Czuję dyskomfort. Nie chcę tu być. Nie chcę tych rąk, które wzywają do tańca. Które z każdą godziną chcą być bliżej mnie. De plus près. Bardziej i bardziej. Nie chcę tych rąk. I myślę, że tamte dłonie też za kilka dni w analogicznej sytuacji będą chciały być bliżej i bliżej. Ne me touchez pas. Moje miejsce miało być puste. Ale jestem. Okrywam je swoją obecnością. Nulle part où aller? Uciekam. Choćby na chwilę, choćby na fajkę. Tańczę. La petit danseur. Zachłannie wychylam szklany puchar wypełniony winem. Uzupełniam. Niech będzie mi lepiej. Ne contribue pas. Jestem zmęczona byciem miłą. Uśmiechem. Nie chcę już być do ozdoby. Nigdy. Jamais!

I niech w końcu przyniosą jej coś do jedzenia.