sobota, 19 grudnia 2015

Wyrwa...


...w ciele. Szczelina, przez którą przedostaje się strach. Dziura. Gdzieś głęboko za mostkiem. I wsercu. Albo gdzieś w żołądku też. Tak obszerna, że nie sposób już jej dokładnie zlokalizować. Wiejący pomiędzy żebrami zimny wiatr pozwala odczuć jak pusto we mnie. Wyjedzona od środka sucha skorupa.
Lęki małego dziecka budzone przez krzyki. Szalejący wewnątrz wiatr budzący niepokój. Niewyjaśniony. Paraliżujący. Po prostu.

Ratunkiem małego dziecka odgrodzenie się od świata drzwiami szafy. Byle tylko uciec przed spojrzeniami tych wszystkich karcących oczu. A później? Samotność. Paradoksalnie.
Samotność nie ocenia. Nie mówi podniesionym tonem. Nie otwiera wyrwy. Wbrew pozorom.

Światła zbliżającego się samochodu na moim prawym policzku. Strach. Nic wielkiego. Tylko ta wyrwa znów się otwiera. Nie zaszyjesz jej nićmi ironicznego śmiechu. Nie zakrzyczysz. Nie zamilczysz.
Przypomina jak bardzo potrafię się bać. Ile jeszcze dziecka we mnie. Te niewyjedzone resztki.

Oświetlony wcześniej policzek zamaka łzami. Właśnie ten, żebyś nie widział. Pielęgnują we mnie pustkę. Nic szczególnego w sumie. Papierowa ja. Podpal mnie. Zapalniczką z wytłoczeniem lepszych czasów. Minionych. Niech w końcu spłonę.

Bo grudniowym słońcem zamarzam.


2 komentarze:

  1. To, co piszesz brzmi bardzo niepokojąco. Nic Ci nie jest?

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak. Nic się nie stało. Problem polega na tym, że Twoja przeszłość zawsze żyje gdzieś w Tobie. Jeśli zapędzisz psa do kąta i przestraszysz go, wyjdzie z niego wilk i Cię pogryzie.

    OdpowiedzUsuń

Zaglądasz? Zostaw cząstkę siebie...